Jesień to dla mnie trenersko intensywny czas. Zazwyczaj przynosi kalendarz wypełniony po brzegi wyjazdami, spotkaniami z Klientami, szkoleniami i online’mi. I choć po tylu latach wiem, że jesienny peak (mówiąc po staropolsku) jest wpisany w trenerską pracę to i tak za każdym razem ilość projektów mnie zaskakuje. I gdy ktoś mnie pyta wtedy, czy lubię swoją robotę, to w pierwszym odruchu odpowiadam, że uwielbiam, a potem, jak pomyślę o wyjazdach i pakowaniu się na następne szkolenie, to nie lubię. Więc to zależy. Lubię i nie lubię jednocześnie. I akceptuję to, bo to nie jedyna sprzeczność w jakiej żyję i jaką sama jestem
Ten wyjazd do Rzymu to krótka przerwa w trenerskiej jesiennej „harówce”. Bo tak jak dbam o innych muszę też dbać o siebie.
A jak o sprzecznościach mowa to, gdy wychadzasz 20 tys. kroków po Rzymie i próbujesz zapomnieć o pracy, dzwoni Klient z informacją, że właśnie twoje firma wygrała przetarg na szkolenia. I znów radość, że za chwilę czeka cię mega praca z fajnymi ludźmi i obawa, czy zdążysz po przyjedzie wszystko przygotować.
Jedno jest pewne: czuję mega wdzięczność za tą robotę i za to, że tyle się dzieje. To co robię daje mi ogromne poczucie sensu i spełnienia, mimo kosztów z tym zwìązanych. One nigdy nie przeważą, gdy po przeciwnej stronie szali jest sens i radość. Tylko o takich wyjazdach do Włoch trzeba pamiętać.
PS. A tak w ogóle to Włochy powinno się przepisywać wszystkim Polakom na jesień, na receptę. Bo czego więcej potrzeba niż sol, gelato, pizza spaghetti i 25 stopni w październiku.
#rzymskiewakacje#pracatrenerki#uwielbiamtąrobotę
Aut. Aneta Liszka