Jak wiele matek na świecie co wieczór wchodzę do pokoju syna, by dać mu buziaka na dobranoc. Nasz rytuał, nawyk (mój, jego), rutyna, jakkolwiek by tego nie nazwać, istnieje nie tylko u mnie w domu, ale w pierdyliardzie innych domów na całym świecie.
Lubię to. Są jednak dni, kiedy w zmęczeniu tygodniem lub dniem marzę o tym, by wszyscy już poszli spać, a ja zostałabym sama z książką w ręku lub w ciszy na kanapie. By już nikt mi nie przerywał, nie chciał niczego ode mnie. W takie dni, kiedy słyszę głos syna z pokoju „mamo uśpij”, mam ochotę krzyknąć „nie”. Czuję wtedy złość i rozdrażnienie, ale i poczucie winy. Nie dzieje się to często, ale się dzieje.
Kiedyś przyszedł taki tydzień, gdy przestał mnie wołać. Drugiego dnia zdałam sobie sprawę, że go już nie utulam do snu, nie całuję w czoło nie przykrywam kołdrą. Powiedziałam do męża „zobacz on mnie już nie potrzebuje wieczorem” i poczułam wielką stratę. Coś co mi czasami przeszkadzało nagle okazało się czymś super ważnym.
I pomyślałam sobie, że wiele rzeczy traktujemy jako oczywiste i wieczne. Codzienne telefony od mamy, które czasami irytują na maksa, spacery z psem, gdy padasz na twarz, występy dzieci w przedszkolu, na które przyjeżdżasz wykonując nieziemskie akrobacje, by zwolnić się z pracy lub usypianie syna.
A jakby sobie zadać pytanie: „a co będzie jak się to wszystko kiedyś skończy?” Kiedyś telefony od mamy ustaną, dziecko skończy przedszkole, pies odejdzie, syn przestanie chcieć całusa na dobranoc. Co wtedy?
Mnie osobiście to pytanie mega porusza. Z tym pytaniem inaczej podchodzę do usypiania syna. Już nie mam wątpliwości, że chcę to robić, tylko zadaję sobie pytanie jak mam to robić, by czuł miłość. Chciałabym to robić do końca świata, ale wiem, że nie będę. Dlatego teraz wkładam w to całe serce, bo jest to dla mnie mega ważne. I nawet zmęczona zrywam się, by go ucałować.
A pytanie „co jak to się kiedyś skończy?” wskazuje mi w życiu na to, co ważne.
Aut. Aneta Liszka