Prowadzenie szkolenia to dla mnie zawsze wielkie przeżycie. Uwierzycie? Za każdym razem.
Minęło 15 lat i nadal nic się nie zmieniło. Każde szkolenie to tak jak na matematyce spotkanie ze zbiorem wielu niewiadomych. Nigdy do końca nie wiesz, jacy ludzie zasiądą w sali, z jakimi potrzebami i oczekiwaniami przyszli i jakie mają doświadczenia.
Czasem w pierwszej rundzie leci wymierzona w trenera słowna błyskawica w postaci zdania „ja mam bardzo złe doświadczenia ze szkoleń, więc nie mam zbyt wysokich oczekiwań” I mimo pocisku stajesz i robisz swoje mając nadzieję, że uda Ci zmienić te „złe” doświadczenia. Czasem grupa szybko się otworzy, czasem to zabiera zdecydowanie więcej czasu. Czasem zaufają Ci od razu a czasem potrzebują czasu, by zaufać i wejść w ćwiczenia. Czasem wiesz o nieporozumieniach czy konfliktach, które dzieją w grupie wcześniej, czasem wychodzą na jaw dopiero na sali.
I dosłownie za każdym razem jest to dla mnie przeżycie! I tak już chyba musi być. I dobrze, bo nie wpadam w tory rutyny, bo dreszczyk ekscytacji pozostaje i mobilizuje do działania. I to też sprawia, że ta robota jest tak ciekawa. To nie jest praca z zaplanowanymi ćwiczeniami tylko praca z ludźmi fascynującymi i nieprzewidywalnymi jednocześnie i stałe reagowanie na to, co się dzieje w nich i w grupie, jak operacja na żywym sercu Mogę się zawsze super przygotować, zaprojektować scenariusz szkolenia i ćwiczenia, a i tak swoje dorzucą do tego uczestnicy. Swoje poranne nastroje, niezałatwione sprawy domowe lub zawodowe, złe lub dobre poranki. Nigdy nie wiem gdzie z grupą zajdę, w jakie zakątki mnie poprowadzi. To, co mogę robić to towarzyszyć im w ich odkryciach i czasem wskazywać drogę.
Tylko tyle i aż tyle.
Aut. Aneta Liszka